Nie lubicie formularzy rekrutacyjnych? My też nie, zwłaszcza gdy są koszmarnie zaprojektowane. Nie lubimy też, gdy wielkie firmy wstrzymują zatrudnienie, a w jednym z naszych ulubionych portali społecznościowych zaczyna panować chaos. Na szczęście w każdym z tych tematów można znaleźć pozytywy!
Formularze rekrutacyjne są do bani
Nie wiem co o tym sądzicie, ale według mnie, praca rekrutera bywa bardzo niewdzięczna. Najpierw starasz się skonstruować jak najlepszą ofertę pracy i przekonać swoją firmę, że warto umieścić w niej widełki wynagrodzenia. Później starasz się nawiązać jakikolwiek kontakt z kandydatami, którym wcale nie spieszy się z odpowiedzią. Po kilku dniach (lub tygodniach) trudnej walki i przedstawiania zalet Twojej firmy, w końcu pojawia się szansa, że kandydat wypełni formularz rekrutacyjny online. Czekasz. Odświeżasz skrzynkę odbiorczą. Czekasz. Nadal brak nowych zgłoszeń.
Wszystko przez ten cholerny formularz, który znowu wkurzył kandydata…
Serio, takie sytuacje zdarzają się zaskakująco często. Z danych zebranych przez Appcast wynika, że nawet 92% użytkowników nie uzupełnia formularza i przerywa rekrutację na jednym z kroków. To oznacza duże straty finansowe dla firm, ale także pozostawienie po sobie niemiłego wspomnienia w głowie kandydata.
Ciekawe badania na ten temat przeprowadził InFlight. Polegały one na tym, że rekruterzy z firm umieszczonych na liście Fortune 500, sami uzupełniali formularze, które wysyłali do kandydatów. Okazało się, że przejście wszystkich kroków zajmuje niespełna 5 minut… ale wymaga średnio 51 kliknięć w przeróżne buttony i pola. Po kliknięciu w “Apply” użytkownicy musieli kliknąć kolejne 9 razy, by przejść do właściwego formularza. Byli proszeni o zakładanie kont i ustawianie haseł, wprowadzanie danych umieszczonych w niezależnie uploadowanym CV (!), a nawet zadawano im dwa razy te same pytania. To prawdziwy, UX-owy koszmar. Nie mówiąc już o tym, że część formularzy nie zawierała logo firmy, a logo dostawcy tego rozwiązania IT.
Kończymy więc apelem do rekruterów – koniecznie sprawdźcie nie tylko na personalizację wiadomości do kandydatów, ale także kondycję Waszych formularzy. Może czai się tam niejeden, straszny bug?
Źródło:
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
Big Tech (jeszcze bardziej) wstrzymuje zatrudnianie
Co tam, Panie, w Big Tech? Bez zmian. Wielcy technologicznego świata jeszcz bardziej tną rekrutacje, przygotowując się na recesję. Co prawda niezawodny Gergely Orosz na swoim blogu udowadnia, że największe firmy IT zatrudniły w tym roku tyle samo specjalistów, ile zwolniono ich w mniejszych software house’ach i start-up’ach (czyli około 90-95 tysięcy), ale nie zmienia to faktu, że perspektywy są niepokojące:
- Amazon nagle wstrzymał zatrudnianie do stycznia 2023. Prawdopodobnie dotyczy to tylko niektórych działów, ale ruch giganta wydaje się mocno spontaniczny.
- Meta podtrzymuje hiring freeze obecnie i w kontekście 2023 roku. Tutaj być może chodzi nie tylko o przygotowanie na recesję, ale także cięcie kosztów w związku z pogarszającymi się wynikami.
- Google także nie jest zadowolone ze swoich rezultatów w bieżącym roku, dlatego do końca grudnia nie będzie nagłego wysypu ofert pracy.
- Microsoft to całkowite przeciwieństwo pozostałych firm – tutaj wyniki są dobre, ale nie świetne. Firma nie widzi potrzeby zatrudniania dodatkowych specjalistów i nie wygląda na to, aby obawiała się recesji.
Niestety, jak wiecie z Career Weekly vol. 3, wstrzymanie zatrudnienia może być gorsze niż zwolnienia. Niemniej jednak poszukajmy pozytywów.
Gergely Orosz przewiduje, że specjaliści w zakresie AI, ML i data science, nadal będą mogli liczyć na zatrudnienie w Big Tech. To deficytowe specjalizacje, które bez względu na dalszy rozwój sytuacji, powinny być bezpieczną przystanią.
Moim zdaniem, dłuższa kolejka do wielkich firm, może też pomóc mniejszym software house’om. Jest szansa, że rynek pracy w IT (wreszcie) stanie się trochę bardziej nasycony. Transformacja cyfrowa nadal trwa i może być ogromną szansą na przetrwanie wielu branż.
No chyba, że każdy z nas stwierdzi, że lepiej pozostać w obecnej pracy na niepewne czasy…
Źródła:
- https://blog.pragmaticengineer.com/big-tech-hiring-slowdown/
- https://www.itprotoday.com/it-operations-and-management/it-job-market-remains-strong-growth-outlook-positive
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
Kalifornijska masakra porcelanowym zlewem
Jedna z najciekawszych oper mydlanych ostatnich miesięcy wreszcie dobiegła końca.
Musk kupił Twittera.
To jedno zdanie budzi zupełnie skrajne emocje – jedni wykrzyczeli je z radością, a inni z rozpaczą. Bez względu na to, do której grupy należycie, porzućmy emocje i spróbujmy spojrzeć na ten temat z dystansu.
Na pewno platformę czeka wiele zmian. Jak wiecie, ze stanowiskami pożegnały się już osoby pełniące najwyższe stanowiska – dyrektor generalny Parag Agrawal, dyrektor finansowy Ned Segal i Vijaya Gadde, szefowa zespołu polityki prawnej, zaufania i bezpieczeństwa. Łączna suma odpraw ma wynieść 187 mln dolarów. Możliwe są też kolejne zwolnienia, tym razem na niższych szczeblach.
Oczywiście tak dynamiczne zmiany zbierają swoje żniwo również wśród deweloperów. Podobno otrzymali oni tylko kilka dni na zaproponowanie nowych funkcji dla Twittera. Co więcej, niektórzy zostali też poproszeni o… wydrukowanie kodu, który napisali w ciągu miesiąca. Nie muszę chyba dodawać, że wywołuje to ogromne kontrowersje
Następnie serwis ma zmienić się w wielką, wolną piaskownicę… a w zasadzie “rynek” pełen nieograniczonych opinii na dowolny temat (ekstremiści dają “lajka”, a raczej “serduszko”). Zapowiadane są zmiany w zasadach moderacji postów, wielka amnestia dla zbanowanych kont (chodzi między innymi o Donalda Trumpa) oraz nowe formy współpracy z reklamodawcami, którzy również mają otrzymać niespotykaną dotąd swobodę w social mediach.
Równolegle, Musk zapowiada walkę z kontami spamerskimi i botami, które były kością niezgody podczas pierwszej próby zakupu platformy. Wszystko to ma nam zapewnić powrót do wspaniałej idei “wolnego internetu”, która dosyć szybko ustąpiła miejsca innymi ideom.
Musk planuje również podnieść opłaty za zweryfikowane konto – mają one wynosić 20 dolarów i oferować więcej funkcji niż obecnie.
Nie jestem wielkim fanem Elona, ale z ciekawością będę śledził kolejne kroki jego najnowszej zabawki. Zwłaszcza, że Vived ma swoje konto na Twitterze!