Witamy w sobotę. Dzisiaj przede wszystkim tokeny NFT, czyli jak sprzedać JPG za 69 milionów dolarów. Oprócz tego mamy dla Was również Service Meshe oraz interesujące narzędzie mogące usprawnić Wam codzienną pracę.
1. 69 milionów dolarów za JPG – co musisz wiedzieć o tokenach NFT
Naszą misją, a także celem nadrzędnym tego newslettera, jest utrzymanie naszych czytelników “na bieżąco” ze światem technologii. Czasem oznacza to relacjonowanie wydarzeń na amerykańskiej giełdzie, czasem analizę dramy w koło asynchroniczności Rusta. Czasem… wirtualne koty i tak samo wirtualne dzieła sztuki za 69 milionów dolarów.
Po paru latach nie istnienia w świadomości “normalsów”, Blockchainy w w 2021 roku uderzyły ze zdwojoną siłą. Sam w temacie siedzę od dłuższego czasu i nieco śmiałem się z przewidywań, że pewnego dnia Bitcoin będzie wart 100 000 dolarów. Jako, że w poprzednim tygodniu pokonał on granice 60k $ (aczkolwiek na moment pisania tego artykułu jest to już “tylko” 58k$) śmiać się przestałem.
Podobnie sytuacja ma się z NFT. Kiedy w 2017 roku pojawiła się pierwsza “killer-app” na Ethereum, okazało się, że mesjaszem „światowego komputera” mają być cyfrowe, dziwne koty. Reagowałem na to ze swoistym rozbawieniem, a moim dość ironicznym stosunkiem do tematu dzieliłem się już z Wami w jednej z poprzednich edycji naszych sobót. Nagle przychodzi marzec, a NFT stają się najbardziej dyskutowanym tematem miesiąca .
Dobra, ale pora chyba rozwinąć termin NFT. Jest to akronim od wyrażenia Non-Fungible Tokens.
Jeżeli porównanym dwa Bitcoiny, są one nie do odróżnienia od siebie. Mogą być one być stosowane całkowicie zamienne – tak właśnie należy rozumieć słowo “fungible”. Jest to jedna z cech waluty, dość podobnie sprawa wygląda np. z banknotami 10 dolarowymi. Jeżeli jednak z jakiegoś powodu chcemy posiadać bardzo konkretny, wykopany “token” (np. wykopany 20 Marca o godzinie 06:54), wtedy dany token jest określany niewymienny (Non-Fungible) – posiada dodatkową wartość sam w sobie.
Dlaczego moglibyśmy chcieć mieć akurat ten konkretny Ether? Przykładowo, jeżeli posiadanie konkretnego “tokena” równa się aktowi własności do unikalnego, cyfrowego dobra.
Tak było z Kryptokotkami, tak było z Kryptopunkami, i ogólnie przez lata temat co pewien czas przebija się do świadomości ludzi. Jak widzicie jednak na zaprezentowanym wyżej wykresie, nigdy jeszcze dyskusja nie wezbrała do poziomu z Marca tego roku. Katalizatorem stała się sprzedaż oryginalnego Nyan-Cata, a później kolekcji dzieł artystki Grimes, których to dziesięć zostało zakupione za 6 milionów dolarów.
Ciekawostka – Grimes stworzyła np. też piosenkę promocyjną dla CyberpunkaJednak nikt chyba nie spodziewał się tego co wydarzyło się potem. Dzieło “NFT – 5000 days”, cyfrowy plik jpg który każdy może pobrać i skopiować (a raczej powiązany z nim Token własnościowy), został sprzedany na aukcji za 69 milionów $, stając się trzecim najdroższym dziełem sztuki w historii.
Nasze życie przenosi się do sieci, dlaczego więc kolekcjonerzy sztuki mieli by nie zauważyć tego trendu? W końcu takie np. moje ukochane “Nighthawks” Hoopera można kupić na Allegro za przysłowiowe grosze, ale tak naprawdę wartość ma tylko i wyłącznie oryginał znajdujący się w Art Institute of Chicago. Ogólnie więc całość ma sens, po prostu moje przywiązanie do “fizyczności’ sprawia, że widząc tego typu sumy za digital art przepalają mi się zworki w mózgu.
BTW: jeżeli chcecie trochę więcej szczegółów, The Verge zrobiło bardzo fajne wprowadzenie do tematu.
Źródła:
- NFTs, explained
- EVERYDAYS: THE FIRST 5000 DAYS
- Nyan Cat is being sold as a one-of-a-kind piece of crypto art
- Grimes sold $6 million worth of digital art as NFTs
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
2. Jak odnaleźć się w świecie Service Meshy?
Pogadaliśmy sobie o Krypto i o dziełach sztuki, czas wrócić na ziemię.
Service Meshe zawsze były dla mnie przejawem istniejącej w naszej branży tendencji swoistego oddzielenia sacrum (logiki biznesowej) od profanum (infra, kod, szeroko pojęty “plumbing”). Możliwość scedowania na zewnętrzny byt powtarzalnych rzeczy jak autoryzacja, “rezyliencja” czy monitoring jest zaiste kuszące, a tak zwane “sidecary” stają się standardem dla bardziej dojrzałych Kubernetesowych klastrów. Słowo “dojrzałe” jest tutaj kluczem – o ile np. sam Kubernetes jest narzędziem relatywnie prostym (o czym przypomina publikacja z tego tygodnia, mówiąca o użyciu go jako budulca dla prywatnego bloga), o tyle kiedy dołożymy do tego właśnie klastry czy Service Meshe, temat staje się straszliwie złożony.
Jednym z problemów które natychmiast nas dopadną, jest mnogość dostępnych narzędzi. Giganci (jak Linkerd, Consul czy Istio) walczą z nieco mniejszymi graczami o dominację na tym rynku, a że każdy chce “uszczknąć” nieco z tego trendu, sytuacja robi się bardzo naprawdę skomplikowana. Niestety, jest ona trudna do ogarnięcia, nawet jeśli nie jesteśmy zieloni jeśli chodzi o szeroko rozumiane “Devopsy”. Stąd z pomocą przychodzi Toptal z bardzo dobrze rozpisanym, szczegółowym porównaniem poszczególnych rozwiązań.
Całość jest wartościowa nie tylko dlatego, że pozwala odnaleźć się w świecie Service Meshy. Próbuje też pomóc odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście Service Mesha potrzebujemy. Bardzo polecam lekturę, może będzie stanowić dla Was pomocną dłoń przy radzeniu sobie z “paradoksem wyboru”.
Źródła:
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
3. “Spotlight” dla programistów – Devbook
Kończąc dzisiejszą edycję, mamy dla Was interesujące narzędzie, którego rozwojowi sami będziemy się z pewnością przyglądać.
Jako programiści, jesteśmy na tyle dużą grupą docelową, że zaczynają powstawać dedykowane rozwiązania softwarowe przeznaczone tylko dla nas. Sieci społecznościowe, aplikacje pomagające odnaleźć się w gąszczu branżowych trendów, a teraz również… przeznaczona dla nas wyszukiwarka.
Całość działa na zasadzie macOS-owego “Spotlighta”. Wybraną kombinacją klawiszy jesteśmy w stanie przywołać okienko pozwalające nam szybko przeszukać zasoby StackOverflow, GitHuba czy też dokumentacje poszczególnych technologii.
I tak, wiem że był np. Dash, ale nigdy nie mogłem się do niego przekonać. Devbook jest po prostu przyjemny w użyciu – działa niezwykle płynnie, ma przemyślany interfejs i pozwala na bardzo szybkie “wydevbookowanie” np. konkretnego błędu na który się natkniemy. Dlatego polecam spróbować to narzędzie i sprawdzić na własnej skórze czy wpina się do Waszego trybu pracy.
Ja jeszcze wyroku nie wydałem, muszę popracować z tym toolem parę tygodni, żeby sprawdzić czy będzie w stanie “wpiąć” się w mój workflow