Tym razem opowiem o tym, jak ważna jest klarowna komunikacja na temat przebiegu procesu rekrutacyjnego, dlaczego zadania algorytmiczne nie są najlepszym pomysłem na sprawdzenie umiejętności kandytatów i o ludziach, którzy od dwóch lat ukrywają, skąd pracują. Serio, są tacy.
1. Netflix uczy transparentności
Wokół rekrutacji do wielkich firm narosło sporo mitów, a prowadzone przez nie procesy prawie zawsze kojarzą się z heroicznymi zmaganiami na każdym szczeblu – od screeningu, po finalną rozmowę z przełożonym. Wiadomo, w każdej legendzie jest ziarno prawdy, ale z perspektywy przedsiębiorstwa, warto zadbać o to, aby legenda nie stała się baśnią o groźnych smokach i dzielnych rycerzach.
A perfect example of 'demystifying’ the recruitment process for the role of Backend Engineer is a note that Netflix published on Medium. What can we find in it? First of all, a good portion of empathy for the candidates! The HR people have put themselves firmly in the role of the programmers and listed some poor recruitment experiences at the very beginning. Who among you hasn’t spent HOURS preparing for a technical interview that ended up with trivial problems for the employer?
Then Netflix very frankly, simply and transparently explains the different stages of their recruitment process. There are 6 parts to the process, but as many as 3 of them (in addition to the first ones) are screening interviews with a recruiter, a manager, and another engineer, the latter of which can also take the form of a first test. It all depends on the level of the position. The next 2 stages are rounds of on-site meetings (45 minutes each) and the final part is about what we like best – the final salary offer.
Netflix chwali się też tzw. Centralized Hiring, czyli wymianą informacji o kandydacie pomiędzy poszczególnymi teamami. Oznacza to, że jeśli chwilowo nie pasujesz do danego projektu, ale ktoś inny mógłby idealnie wykorzystać Twoje umiejętności, to nie otrzymasz odmowy, ale propozycję zmiany rekrutacji. Co więcej, może się to wydarzyć na dowolnym etapie. Sprytne!
Więcej o tym, jak rekrutuje Netflix, dowiecie się z oryginalnego wpisu. Pracodawcom pozostawiamy go również jako inspirację…
Źródło:
https://netflixtechblog.com/demystifying-interviewing-for-backend-engineers-netflix-aceb26a83495
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
2. Rekrutacja jak olimpiada matematyczna
Pisząc o Netflixie trochę rozpoczęliśmy temat weryfikacji technicznej podczas rekrutacji do nowego projektu lub firmy. Idźmy z tym dalej.
Charles Féval opublikował na swoim blogu prawdziwy manifest, z którym zapewne możesz się zgodzić. Chodzi o to, że zadania algorytmiczne (w stylu LeetCode) stosowane podczas rozmów rekrutacyjnych są bez sensu, jeśli Twoja praca nie polega na rozwiązywaniu zadań algorytmicznych.
Czara goryczy przelała się w momencie, gdy Charles otrzymał tego typu zadania na trzech z czterech procesów, w których brał udział. Tymczasem jego zdaniem, 99% stanowisk w IT nie wymaga kompetencji w tym zakresie. Lista zarzutów Charlesa jest całkiem długa: zadania LeetCode nie sprawdzają praktycznych umiejętności, nie pozwalają ocenić jakości kodu pisanego przez kandydata, wzmagają stres, są dyskryminujące i dostarczają mało obiektywnych wyników.
Alternatywy? Oczywiście istnieją. Wystarczy przejrzeć konto kandydata na GitHub oraz poprosić go o ocenę konkretnego kodu podczas swobodnej, partnerskiej rozmowy.
Jestem ciekaw, z czym macie do czynienia częściej: rozwiązywaniem zagadek czy rozwijającymi rozmowami podczas rekrutacji, ale odpowiedzi chyba się domyślam.
Źródło:
https://fev.al/posts/leet-code/
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
3. Kiedy zobaczymy się w biurze?
Są trzy straszne rzeczy na tym świecie: poprawianie czyjegoś kodu, pająki i pytanie z tytułu tego akapitu. Każdej z nich warto unikać jak ognia, a jeśli nie jest to możliwe, przyjąć postawę defensywną i czekać na rozwój wypadków. Ewentualnie udawać, że z największą przyjemnością przyjedziesz do biura, by poprawiać kod i posprzątać pajęczyny ze swojego biurka.
Niedawno urzekł mnie tekst opublikowany na Vice, który opisuje historię Daniela – faceta, który pracuje dla angielskiej firmy z Tajlandii i od dwóch lat ukrywa ten fakt przed swoim szefem. Wyobraźcie sobie tylko to balansowanie na krawędzi stref czasowych, ustawianie “grzecznego” tła podczas wideokonferencji czy zachowywanie neutralnej miny, gdy szef narzeka na chłodną aurę i deszcz. Chyba nie dałbym rady. Innym przykładem jest Matt, który zamienił USA na Europę, bez informowania o tym swojego pracodawcy. Wdrożył nawet system, który symuluje jego aktywność w odpowiednich godzinach, a VPN to jego najlepszy kumpel.
Historię Daniela i Matta czyta się jak zabawną pastę, ale jej przesłanie jest dużo głębsze. W ciągu ostatnich lat nasze życie bardzo się zmieniło. Odkryliśmy, że możemy pracować z dowolnego miejsca albo zostaliśmy do tego zmuszeni przez sytuację wokół nas. Sprowadzenie wszystkich ponownie do biur to chyba misja niemożliwa. Badania zrealizowane w USA na grupie 1500 osób wykazały, że aż 94% z nich nie widzi problemu w pracy z dowolnego miejsca na świecie, o ile ich zadania są wykonane jak należy. Pracodawcy nie do końca się z tym zgadzają – praca spoza ich kraju może oznaczać kłopoty podatkowe i związane z ubezpieczeniami społecznymi.
W tych samych badaniach tylko 46% HR-owców zadeklarowało, że wie skąd pracują poszczególne osoby w firmie. Przyznawać się, czy nie? Oto jest pytanie!