Dwa tygodnie temu mieliśmy przeglądówkę całoroczną, w zeszłym tygodniu urlop, ale wreszcie wracamy z kopyta do już regularnych, niedzielnych wydań.
1. Matter króluje na CES 2023
Z powodów podanych powyżej ominęła mnie jedna z moich ulubionych corocznych tradycji – opisywanie w tym przeglądzie najnowszych gadżetów w ramach imprezy CES. Teraz to już trochę po ptakach, bo o zmieniających kolory jak kameleon lub nafaszerowanych elektroniką niby cyborg samochodach czy bezprzewodowych telewizorach już cały internet zdążył się zarówno rozpisać, jak i zapomnieć.
Dlatego mnie pozostało już tylko zbieranie ochłapów i zastanowienie się, co nam po CES zostanie. A tym czymś z pewnością jest przebicie się Matter do świadomości szarego czytelnika prasy technologiczno-plotkarskiej.
Matter (wcześniej znany jako Project Connected Home over IP) to nowy protokół interoperacyjności inteligentnego domu, wprowadzony wspólnym wysiłkiem przez garstkę największych graczy w branży. Całość stanowi “nakładkę” nad protokołem Thread, już w tej chwili wspieranym przez wiele urządzeń, a jego celem jest możliwość wyeliminowania wszelkich “hubów”, gdyż każde urządzenie posiada swój własny, unikalny adres IP. Zaangażowanych jest ponad 170 firm, w tym najważniejsi gracze na rynku. Celem projektu jest unifikacja min. sposobu, w jaki działają asystenci głosowi i powiązane z nimi platformy. Dzięki temu każdy sprzęt, który potrafi obsłużyć Google Assistant będzie mógł też być natywnie podpięty do Apple HomeKit, bez potrzeby dziwnych przelotek typu Home Assistant. Zamiast całej szafy różnych mostków, będziemy mieć jeden, skupiony na automatyce całości.
Jako osoba od lat grzebiąca w Home Assistant – czekam mocno.
Matter ma jednak trochę problemów wieku dziecięcego. Tak, taki Amazon czy Apple dodali już wsparcie dla niego w ramach swoich bramek SmartHome, pojawiają się też pierwsze urządzenia posiadające aktualizacje dla nowego protokołu (jego dużą zaletą jest fakt, że w wielu wypadkach wsparcie można doimplementować softwareowo). Dlatego na razie jesteśmy dość mocno na łasce i nie łasce twórców. Sytuacja powinna poprawić się jednak już niedługo, gdy do sklepów trafi cały szereg urządzeń domyślnie obsługujących Matter.
CES pokazał, że czeka nas to raczej wcześniej niż później. To właśnie po raz pierwszy na tych targach widać było, jak szeroką adopcję uzyskał nowy protokół. W zasadzie każde jedno urządzenie SmartHome pokazane na targach chwaliło się wsparciem dla Matter, co bardzo dobrze wróży na przyszłość. Co prawda, takowych Świętych Graali już historycznie kilka mieliśmy (pamięta ktoś Z-Wave?), ale Matter na pewno ma szanse na zostanie czymś więcej niż chwilową modą. Trochę więcej o konkretnych przykładach urządzeń z Matter znajdziecie w tekście Why Matter mattered at CES
Źródła
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
2. Opowieść o dwóch współczesnych Robin Hoodach
Pierwszym z nich jest Białoruś, która próbuje poradzić sobie z zachodnimi sankcjami i brakiem dostępu do własności intelektualnej. Okazuje się, że wielu zachodnich licencjodawców wycofało się z tego rynku, a wiele działających na tym rynku podmiotów – jak choćby kina, ale także firmy używające specjalistycznego oprogramowania – utraciły możliwość legalnego zakupu niezbędnych licencji. W tej sytuacji do akcji postanowiło wejść państwo, starając się rozwiązać rzeczony problem dodatkowym aktem prawnym. Muszę przyznać, że pod nagłówkami „Białoruś zalegalizowała piractwo” kryje się całkiem sprytnie skonstruowane prawo. Jego wdrożenie nie sprawia bowiem, że nagle przestają działać tam jakiekolwiek regulacje – po prostu państwo Białoruskie weszło tu w rolę nadlicencjodawcy. W praktyce sprowadza się to do tego, że jeżeli jakiś podmiot z „nieprzyjaznego” państwa nie zdecyduje się (lub nie będzie miał możliwości) na udzielenie licencji, uczyni to za niego Białoruskie Narodowe Centrum Własności Intelektualnej. To zaś przechowa środki na okres do trzech lat, do czasu aż oryginalny twórca się do nich nie zgłosi. Całość jest bardzo sprytna – proceder dalej zachowuje pozory legalności, urząd otrzyma pieniądze, a za przeprowadzenie operacji ustawodawca upoważnia go do pobrania do 20% opłat.
Drugi ze wspomnianych Robin Hoodów to Unia (a właściwie Komisja) Europejska, która od dawna wzięła sobie za cel wciąganie pieniędzy z Big Techów. Tym razem wchodzimy już na terytorium znane nam z dyskusji w Stanach Zjednoczonych, czyli partycypację w kosztach tworzenia infrastruktury sieciowej przez podmioty, które w największym stopniu takową obciążają. Kilka dużych Telekomów z Europy (min. Orange czy Deutsche Telekom) chciałyby bowiem, aby firmy takie jak Amazon czy Google (a także wiele innych) „dokładały się” do inwestycji w infrastrukturę Starego Kontynentu. Komisja Europejska ma przedstawić swoje stanowisko w tym temacie jeszcze w marcu, na razie zaś dokonuje analizy, na ile tego ruch wpłynąłby na obniżenie jakości usług w Europie i na ile podobne działania odbiłyby się na konsumencie końcowym.
Przyznam, że osobiście w jakiś tam sposób rozumiem podobne działania, tak jak jestem umiarkowanym zwolennikiem takich regulacji jak DMA. Boje się tylko, na ile podobny podatek rzeczywiście wpłynąłby na zwiększenie inwestycji w europejskie łącza internetowe (jeszcze w zeszłym roku pojawił się raport, w którym ujawniono że Alphabet, Meta, Netflix, Apple, Amazon i Microsoft w sumie odpowiadają za prawie 60% ruchu sieciowego), a na ile jest to próba podpięcia się pod popularny ostatnio trend próby ugrania różnych rynków czegokolwiek ze strony Big Techów. To jednak nie 2021 i biorąc jednak pod uwagę sytuacje makroekonomiczną i dalsze spadki firm na giełdach światowych, te prawdopodobnie nie poddadzą się bez walki.
Źródła
- Belarus Legalizes Piracy of Movies, Music & Software of ‘Unfriendly’ Nations
- EU plan to make big tech pay 'fair share’ of telco fees reportedly weeks away
- Telcos fear Big Tech will bleed them until they can’t afford network builds
Zainstaluj teraz i czytaj tylko dobre teksty!
3. Początek 2023 to jeszcze prostsze generowanie głosu przez AI
A na końcu, żeby Wam się nie zapomniało jaką przeglądówkę czytacie – będzie generatywny AI. I to w wykonaniu dwóch firm – Apple i Microsoft.
Zacznijmy od tego pierwszego. Otóż Apple w zeszłym tygodniu ogłosiło „demokratyzację” narzędzi do tworzenia audiobooków. O ile bowiem Self-Publishing jeśli chodzi o treści pisane od wielu lat zmienia rzeczywistość niezależnych pisarzy, o tyle jeśli chodzi o treści audio samodzielne działanie jest znacznie utrudnione. Aby wypuścić audiobook potrzebne są większe nakłady finansowe, dostęp do partnerów, studio nagrań. Co prawda od lat próbowano wykorzystywać do poradzenia sobie z tym problemem syntezatory głosu, ale te niestety odbiegają jakością od fachowego lektora.
Apple w zeszłym tygodniu ogłosiło jednak program Apple Books Digital Narration, twierdząc, że ich technologia jest w stanie sobie poradzić z dotychczasowymi ograniczeniami. Czym rewolucyjnym się charakteryzuje? Otóż firma z Cupertino trzeźwo stwierdziła, że różnego rodzaje książek wymagają różnego sposobu intonacji podczas lektury. Dlatego postanowiła stworzyć głosy przystosowane nie do czytania książek jako takich, a konkretnych gatunków. Na razie takowe dostępne są tylko do romansów (głos męski i żeński), oraz kolejne dwa głosy dla książek „self-help”. Głosy brzmią naprawdę dobrze (no, może poza Helen – jakoś mocno mechaniczny mi się wydaje), a Apple już zapowiada, że w przyszłości możemy spodziewać się wsparcia dla kolejnych gatunków.
Jednak jeszcze ciekawiej wygląda VALL-E, czyli nowe AI do syntezy głosu od Microsoftu. Firma chwali się, że wystarczy jej pięciosekundowa próbka, aby być stanie stworzyć model umożliwiający wygenerowanie nagrania przebijającego to wypluwane przez obecnie istniejące rozwiązania State-of-the-Art. Firma udostępniła szereg próbek i muszę przyznać, że naprawdę ciężko było w ślepej próbie stwierdzić, które z nich zostały nagrane, a które wygenerowane. Zresztą sami możecie sprawdzić na stronie demonstracyjnej.
Pewnie w przypadku każdej innej firmy mówilibyśmy w przypadku VALL-E o złamanie Trademarku DALL-E, ale Microsoft współpracuje bardzo blisko z OpenAI od lat. A ta współpraca ma się tylko zacieśniać – w ostatnim tygodniu bardzo dużo mówiło się o planowanej na 10 miliardów dolarów inwestycji w potentata AI, a ich ostatni głośny projekt – ChatGPT – ma już niedługo zostać zintegrowany z Bingiem.